Mary Schelley - "Frankenstein"


Muszę przyznać się bez bicia. Nigdy wczesnej nie czytałem ŻADNEJ wersji Frankensteina i w tym przypadku zaliczam to do pozytywów. Dlaczego? O tym za chwilę. 
 Zacznę od "opakowania", czyli okładki, która jest twarda, a czytelnik już na okładce widzi rycinę autorstwa Lynd Wardy. Od razu widać niezwykłą jakoś tego wydania. Okładka jest zszyta i klejona, co z pewnością wydłuży życie książki. A to dopiero początek. 
Książka mnie oczarowała przekładem, treścią, jak i rycinami, jakże pasującymi do nastroju towarzyszącego kolejnym stronom.

 "Frankenstein" składa się z przedmowy, kolejna cześć to opowieść o człowieku, jaki stworzył potwora. W aneksie znajdziemy fragment powieści "Pogrzeb", oraz opowiadania. Na końcu posłowie tłumacza Macieja Płozy. To jemu należą się największe brawa za tak niezwykły przekład.
 O czym jest tytułowa opowieść? Poszukiwanie nieśmiertelności, doskonałości, tworzenie potwora i  stawanie w prawdzie przed samym sobą. Jaką cenę przyjdzie zapłacić Frankensteinowi za stworzenie czarta? Trudno uwierzyć, że ta historia powstała wieki temu.

 Ta opowieść oprócz niezwykle interesującej treści niesie za sobą również niezwykłe walory językowe. Studenci filologi polskiej powinni mieć zajęcia z takiego języka, który niestety odchodzi do lamusa. Do takiego przekładu potrzeba jest wielka wrażliwość językowa, słuch językowy oraz doświadczenie. 

 "Frankenstein" różni się od podobnych lektur. Jest to wersja pierwotna, bez późniejszych zmian wprowadzonych przez autorkę. 
Gratuluję wydawcy takiej perełki, życząc kolejnych. Bez wątpienia spotkanie z tą książką okaże się być niezwykłym przeżyciem dla każdego czytelnika. Serdecznie polecam, nie tylko fanom gatunku.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...