Marta Abramowicz - "Zakonnice odchodzą po cichu"

 Po książkę sięgnąłem przypadkowo. Dostałem ją w prezencie. Ofiarodawczyni chciała wiedzieć co sądzę o tej lekturze. Kiedy zobaczyłem tytuł, wiedziałem, że sam bym po nią sięgnął wcześniej czy później. Niedawno czytałem o szumie, jaki autorka spowodowała wydając tę publikację. Sam tytuł wyjaśnia wiele, ale nie wszystko. Co dostajemy w "opakowaniu"? 

 Świadectwa byłych zakonnic. Są one różne, czasami świadczą o odwadze byłych zakonnic, innym razem czytamy o zupełnej bezradności. Między Bogiem a kandydatką do zakonu są przełożeni, będący mimo złożonych ślubów wyłącznie ludźmi. Statusy nadaje im zakon, miejsce do którego sam kiedyś przybyły i w którym zdecydowały się pozostać. 

 Abramowicz opisuje światy, przypominające średniowiecze. Z reguły widzimy uśmiechnięte siostry, często z gitarami, śpiewające religijne pieśni. Świat osób zakonnych różni się w znaczny sposób od świata ludzi świeckich. W zakonie każda czynność, modlitwa czy posiłek jest naznaczona wyznaczonymi godzinami przez przełożonych. Abramowicz doskonale pokazała świat pełen lęków, niesprawiedliwości i zawodu towarzyszącego kandydatkom do życia za murami klasztoru. Reporterka oddaje to miejsce jako zamknięte, a  siostry nie mogą mówić co dzieje się wewnątrz domów. Często czuja się niczym niewolnice, często nie chcą odejść, ze względu na rodziny i znajomych. A jeżeli odchodzą to często porzucają wiarę katolicką. Dlaczego tak się dzieje? Powodów może być wiele, ale z pewnością są to czynniki bardziej złożone. 

 Reporterka cytuje fragmenty konstytucji wybranych zakonów. Mamy tutaj również cześć składająca się z aktualnych badań dotyczących powołań i odejść. Niestety, nie do wszystkich statystyk można dojść. Dostajemy tutaj wiele cennych informacji dotyczących funkcjonowania współczesnego kościoła, ale również tego sprzed wieków. Samo opracowanie tekstu i kontakt z byłymi zakonnicami musiało być czasochłonne i wyczerpujące. Czy kobiety po latach nadal czują na sobie macki KK? Tego nie wiem. Jednak sam uważam, że tego rodzaju publikacje są potrzebne. Nie można milczeć tam, gdzie dzieje się krzywda. Ta książka odkrywa nagą prawdę o kondycji żeńskich zgromadzeń zakonnych w naszym kraju. Nie dziwią mnie protesty ze środowisk katolickich. Sam jestem katolikiem, ale zawsze uważałem że nie można ukrywać patologii. Podoba mi się język, jakim operuje dziennikarka. Jest prosty, bez zbędnych udziwnień. Komunikaty dla czytelnika są jasne i czytelne. Dla niektórych lektura może być szokiem, inni mogą uznać teksty za kłamstwo. Abramowicz nie ocenia. Zamiast tego przedstawia statystyki i rozmowy z kobietami, które przeszły przez "piekło". A każda z nich szła do zakonu odczuwając głębokie powołanie. Warto przeczytać.

Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...