Magdalena Witkiewicz - "Pracownia dobrych myśli"

 Kolejna książka Magdaleny Witkiewicz przyniosła mi w prezencie wiele radości i odprężenie. Jak zwykle autorka stanęła na wysokości zadania, fundując czytelnikowi wesołe podejście do tematów, które nie zawsze są wdzięczne czy też pozytywne.  czarodziejka Magdalena przenosi nas w zupełnie inny świat, do Miasteczka, na ulicę Przytulną. 

  Poznajemy mieszkańców kamienicy, którzy różnią się od siebie i są dla siebie obcy. Do czasu. Kiedy pojawia się Gigi, nawiązując bliższą znajomość ze starszą panią, nic już nie jest takie samo. Ludzie zaczynają się integrować, a miejsce będące wcześniej miejscem, w którym sprzedawano trumny, zostaje kwiaciarnią, która prowadzi Florian.

 W "Pracowni dobrych myśli" wiele się dzieje. Oczywiście największe zamieszanie wokoło siebie robi "starsza pani", która opanowuje obsługę tabletu, a to dopiero początek jej zwariowanych pomysłów. A ma ich wiele. 

 Po raz kolejny bawiłem się wytrawnie, czytając historię Gigi i jej szefowej. Delikatnie mówiąc, panie za sobą nie przepadają. A lowelas z telewizji? Jak zwykle jest wesoło, barwnie i ciekawie. Nie wspomnę o Wiesławie, której nalewki są znane w całym otoczeniu.

 Magdalena Witkiewicz jest dla mnie przykładem pisarki, potrafiącej pisać lekko, z przymrużeniem oka, ale także z wielką wrażliwością. Pod na pozór komicznymi postaciami nie zawsze kryją się pozytywni bohaterowie. Jak zwykle dostajemy opowieść, która się nie dłuży, ale czas spędzony z "Pracownią dobrych myśli" wyzwala w czytelniku wiele pozytywnych odczuć. Dziękuję autorce za tę opowieść. Serdecznie polecam.

Joyce Carol Oates - "Ofiara"

 Oates zaskakuje podobnie, tym razem wbijając w moje serce sztylet, którym jest trudna tematyka, której się podejmuje. Zostaje zaatakowana czarnoskóra dziewczyna. Nie ulega wątpliwości, że napad ma podłoże rasowe, ale co to zmienia w ludziach, którzy przemawiają, przedstawiając swoje odczucia połączone z obserwacją?

 Pisarka ma wielką zdolność pokazywania wszystkiego, co trudno jest uchwycić w słowach i przekazać czytelnikowi, aby ten poczuł się w centrum wydarzeń i wzbudzić w nim empatię. 

 Nie ma tutaj taniej moralizacji, ale jest głęboka analiza określonego środowiska rasowego, obyczajowego i sąsiedzkiego. Uderzyła mnie w tym utworze  szczerość w wypowiedziach postaci. Wygląda, jakby Oates przeprowadzała z  nimi wywiad, dodam, ze bardzo udany i wnoszący wiele w tę historię, która sama w sobie jest godna potępienia. Ale kto tak naprawdę jest ofiarą? Czyja to wina? Uprzedzeń, systemu, a może naszych pierwotnych instynktów? W tej historii niewiele można dodać. Ją po prostu trzeba przeczytać.

 Pisarka znowu pokazuje wielką klasę, pozwalając postawić ją na najwyższych półkach wśród współczesnych pisarzy. Serdecznie polecam.

Matthew Kneale - "Rzymianami bendąc"

  Okładka przedstawia zdjęcia wykonane ręką dziecka,  a sam tytuł książki jest napisany z błędem. To doskonale pokazuje nam, że tym razem autor napisał coś związanego z dzieckiem,  a raczej poznajemy świat widziany oczami dziecka. 

 Co dzieje się, kiedy rodzice stwierdzają, że dalej nie jest im po drodze? Wtedy miejcie mają różne akcje począwszy od batalii sądowych aż po łzy i błagania, aby ta druga strona wróciła. 

"Rzymianami bendąc" to historia dziewięcioletniego Larryego, który wraz z młodszą siostrą jest wychowywany przez matkę. Dzieci przeżywają piekło, kiedy zjawia się ojciec, który jest tyranem i przyjeżdża, aby ją zastraszać i szkalować. Dzieciaki z radością przyjmują pomysł matki, która wpada na pomysł wyjazdu do Rzymu - miasta, w którym studiowała, w którym mieszkają ich dawni przyjaciele. 

 Autor dokonał wspaniałej rzeczy. Pokazał świat widziany przez kalkę oczu dziecka, która mocno różni się od tej, jaką znamy my, dorośli. Przypomina, jak bardzo krzywdzimy naszych najbliższych, fundując im życie, którego nie rozumieją, nie tłumacząc tego, co się dzieje, nie dostosowując do ich percepcji myślenia i odczuwania. 

 Kneale pokazuje nam, że dzieci często uważają inaczej niż my i są przekonani o swojej nieomylności, a my - dorośli - uważamy się za mądrzejszych.  Jak zwykle pisarz pokazuje trafnie ludzką, często zgubną naturę, pełną najeżonych pułapek niedostosowania społecznego. 

 Autor celowo napisał książkę najeżoną błędami, gdyż tak pisze kilkulatek. Ale czy to jest ważne? Rzecz jasna niekoniecznie. Liczy się sam przekaz, a ten jest tutaj niezwykle wyrazisty i czasami może okazać się nawet bolesny. Wielki plus za tak przekonująca historię, opowiedzianą takim językiem. Ilu pisarzy potrafi pochylić się nad swoim wiekiem, cofając o kilkadziesiąt lat i wchodząc w wiek prawie nastolatka? 

 "Rzymianami bendąc" to opowieść naładowana emocjami, ale do ich odczytania musimy zmienić szkiełka w naszych okularach i na czas lektury przeobrazić się w dziewięcioletniego Larryego. Niezwykle mądra i poruszająca historia nie tylko dla rodziców. Gorąco polecam.

Remigiusz Mróz - "Immunitet"

 Książkę zakupiłem w formie dodatku do tygodnia Newsweek. Skusiła mnie promocyjna cena i nazwisko autora, którego utwory czytałem i oceniam bardzo wysoko. Kolejna opowieść o Chyłce i jej opiekunie- prawniku. Zawsze razem rozwiązują zagadki, które wydają się być przegrane. 

  W "Immunitecie" mamy do czynienia z oskarżeniami wysuniętymi w  kierunku sędziego, podejrzanego o morderstwo. Wszystkie dowody wskazują na jego winę. Sędzia nie przyznaje się do winy, mimo miażdżących dowodów. Obrony podejmuje się Joanna Chyłka, dawna znajoma z czasów studenckich.  Niestety, nieokrzesana pani mecenas nadal zmaga się z własnymi demonami, a na dodatek wydarzy się coś, co odkryje mroczne tajemnice z jej przeszłości. Ale to nie wszystko. Ktoś niespodziewanie znika.

 Remigiusz jak zwykle wie, jak zbudować  napięcie i emocje, potrafi lawirować między scenami, ale mnie osobiście zaczyna ogarniać już znużenie. Jak dla mnie zbyt wiele terminów prawnych, kolejny tom z prawnikami i dialogi wydają mi się być już "przegadane". 

 Oczywiście Mróz ma pomysły, jak zatrzymać czytelnika przy sobie, ale momentami dialogi zaczynają nudzić. Miałem wrażenie, iż po raz kolejny wchodzę w utwór różniący się od poprzednich, ale zagrany podobnie, mający podobną linię melodyczną. 

 Znając tempo pisania autora i pojawienia się na rynku kolejnych książek pewnie za niezbyt długi czas znowu spotkamy się z Chyłką i Zordonem. Schemat jest taki sam. Ktoś winny, ale na końcu okazuje się zupełnie inaczej. Czyżby zawsze? 

 Oczywiście sięgnę po kolejne książki Mroza, ale zaczyna mi w nich brakować świeżości, która pojawiła się w pierwszych tomach. Autora należy pochwalić za pracowitość, oraz za pasję. Jako doktor nauk prawnych ma wielką przewagę nad czytelnikiem, co jest widoczne w jego książkach. Tylko jak długo jeszcze można sięgać po odgrzewane kotlety? 

 Póki co autor płynie z prądem i bez cienia wątpliwości zawsze będzie miał szerokie grono fanów jego twórczości. Jego styl jest lekki, a fabuła przemyślana. Póki co zamówiłem "Behawiorystę", który ma być inny. Czy Mróz wyzwoli się ze sztywnych ram historii stricte prawniczych? Tego mu życzę. Tak czy inaczej z uwagą śledzę poczynania autora, życząc mu i wróżąc wielkie sukcesy na międzynarodowej scenie wydawniczej.


Camilla Läckberg - "Fabrykantka aniołków"

Małgorzata Warda - "Ta, która znam"

 Małgorzata Warda jest dla mnie przykładem pisarki, która nawet martwy kamień potrafi opisać w takowy sposób, że czytelnik nie przechodzi obok tekstu obojętnie. Każda jej powieść to skumulowane emocje. Autorka wie, jak wejść w duszę ofiary i przedstawia czytelnikowi opowieść niczym fascynujący film. 

 "Ta, którą znam" jest historią udręczonej kobiety, uznanej modelki mieszkającej w Paryżu, która po wypadku siostry wraca do Polski, konfrontując się z koszmarem, od którego uciekała i o którym chce zapomnieć. Morderstwo młodej turystki, której była świadkiem i o wiele więcej. A wszystko w małym miasteczku.

 Warda tym razem nie bawi się w tropy. Wiadomo, kto zawinił, wiadomo, kto powinien ponieść konsekwencje swoich czynów. Jest świadek i ofiara, jest konfrontacja, ale jest również mur, który nie pozwala zrobić tego najważniejszego, ostatecznego kroku, pozwalającego zrzucić z siebie okowy pętającej kobiety poczucia winy.

Uwielbiam Wardę za jej dojrzałość i profesjonalizm w podejściu do tematu. Jej powieści nie należą do najłatwiejszych w odbiorze, nie są cukierkowate, ale nie są również wulgarne. Dla mnie autorka to wysoka marka literacka. Pisarka ma wspaniałe wyczucie na gruncie psychologicznym, przez co jej powieści są niezwykle esencjonalne. 

 Małgorzatę Wardę polecam w ciemno, ale po raz kolejny pisze o sprawach ważnych, nie unikając tych najtrudniejszych. Jak zwykle celnie buduje otoczenie, a same postacie są niezwykle wiarygodne. Polecam.

Przemysław Piotrowski - "Droga do piekła"

 Zacząłem od przejrzenia opinii na LC. Teraz zastanawiam się, czy aby na pewno przeczytałem tę samą książkę. Zaraz..autor się zgadza, tytuł się zgadza, nawet okładka jest taka sama. Czyżby tekst był inny? 

Zacznę od plusów. "Droga do piekła" to moje pierwsze spotkanie z autorem. Po propozycji zrecenzowania tego tytułu zgodziłem się, nie patrząc w treść utworu. Z  reguły jestem ufny i staram się odpowiadać pozytywnie na oferty. Bardzo, ale to bardzo podoba mi się styl Piotrowskiego. Umiejscowienie akcji w Stanach Zjednoczonych, oraz w tytułowym piekle wiele zmienia i z pewnością pomaga randze utworu, który w całości w moim mniemaniu należy do udanych. Sam pomysł zasługuje na uwagę. 

 Dla mnie największym minusem jest wulgarność utworu i sceny sexu, momentami twarda pornografia. Jestem w  stanie zrozumieć, że autor wpadł na pomysł opisania życia najsłynniejszej gwiazdy porno, o ile ktoś takowy istnieje. Ale dla mnie opisy i sceny były nie do strawienia, podobnie jak sceny w piekle. Wiadomo..autor ma prawo do własnego środka wyrazu, ale ja wiele razy w trakcie czytania miałem nudności. Nie wiem, czy jestem przewrażliwiony, ale szukanie sexu i przemocy to ostatnie, czego szukam w literaturze, a wręcz unikam. 

 Z założenia miał to być thriller, ale książka wpisuje się w kilka gatunków literackich. Sama fabuła dzieje się dwutorowo. John Pilar zostaje skazany na karę śmierci po domniemanym zamordowaniu żony i dzieci. Już na krześle wyraża pragnienie zejścia do piekieł, gdzie z pewnością odnajdzie prawdziwego oprawcę i się z nim rozprawi. Jego życzenie zostaje spełnione. Nie mogło być inaczej. Egzekucję obserwuje jego brat Lukas, policjant i alkoholik. Jest zdziwiony, kiedy otrzymuje urnę zamiast trumny z ciałem brata. Odkrywa, że ktoś sfałszował podpis. Nawiązuje kontakt z dziennikarką, która dla dobrego artykułu jest gotowa zejść do samego piekła. Ich wspólna droga okaże się być wyjątkowo niebezpieczna, pełna czyhających nań pułapek. 

 "Droga do piekła" zaskoczyła mnie kilkakrotnie w sposób pozytywny. Autor napisał utwór odważny, pozbawiony kompromisu względem czytelnika, pełen przemocy. Z pewnością znajdzie wielu fanów takowej twórczości, ja jednak nie tego szukam. Liczyłem na horror, thriller, pozbawiony mocnego sexu i tak drobiazgowych scen przemocy. Utwór dla czytelników dorosłych. 

Rajiv Parti - "Świadectwo. Prawdziwa historia hinduskiego lekarza, który przeżył śmierć kliniczną, spotkał Jezusa i przebudził się do nowego życia"


Tytuł mówi wiele, nawet zbyt wiele, ale czy sama treść jest adekwatna do tego, czego się spodziewałem. Znam z autopsji kilku ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną, rozmawiałem o ich doświadczeniach, przeczytałem wszystkie książki Moodyego. Ta książka była egzemplarzem recenzenckim, dlatego podszedłem do niej wyjątkowo uważnie.

 Zacznę od ogólnych spostrzeżeń. Książka jest niezbyt obszerna. Autor, światowej sławy anestezjolog daje tutaj świadectwo tego, co przeżył, kiedy jego serce uległo zatrzymaniu. Parti dokładnie opisuje swoje doświadczenia i spotkanie z aniołami i czymś, co długi czas nazywa "Świetlistą Istotą". 

 W tej historii jest kilka wydarzeń, których nie przyjmuję do wiadomości. Pierwsze to spotkanie z aniołami, informacja o reinkarnacji. Do tego spotkanie z ojcem u wrót piekieł i uratowanie syna przez ojca przed mękami piekielnymi. Do tego dochodzą medytacje i czakry. Zupełnie, ale zupełnie tego nie kupuję. Autor jest hindusem. Wspomina o swojej poprzedniej religii "pięćdziesięciu bogiń". 

 Podoba mi się jego przemiana z człowieka, o wielkiej zachłanności w kierunku materializmu zmieniającego się w osobę, która zaczyna patrzeć empatycznie na swoich pacjentów i jak opisuje dostaje zadanie zostania "przewodnikiem duchowym" i leczyć ciężkie choroby fizyczne i psychiczne. Tutaj niestety kolejny zgrzyt z moim światopoglądem. 

 Myślę, że wsadzenie aniołów , Jezusa, Buddy, piekła, nieba,  medytacji transcendentalnych, czakr itd do jednego worka nie jest zbyt przekonujące,  a czasami mnie zwyczajnie bawiło. Rozumiem, że na takowy przykład zwolennicy "ery wodnika" wierzą w takie sprawy, ale ja tego zwyczajnie nie kupuję.



Luanne Rice - "Ostatni dzień"

    Sięgając po "Ostatni dzień" miałem wielki apetyty na coś wyjątkowego i coś wciągającego. Od pewnego czasu moje oczekiwania czy...